sobota, 28 stycznia 2012

"Przygoda fryzjera damskiego" Eduardo Mendoza


Tym razem postanowiłam zafundować sobie mocną dawkę odstresowującej literatury. Szukałam czegoś, co szczerze rozbawiłoby mnie i zrelaksowało, ale jednocześnie nie zabrało poczucia realizmu wypływającego z toku fabuły. Nie oznacza to jednak, że sięgnęłam po banalne czytadło. Kto bowiem ośmieliłby się tak nazwać którąkolwiek z książek autorstwa Eduardo Mendozy? Podejrzewam, że nikt, ale jeśli znajdzie się śmiałek, niechaj wskaże mi inną drogę zrecenzowania  pozycji, o którym mowa poniżej!

Zanim jednak zdecyduję się wyzwać kogoś na pojedynek i udam się na poszukiwanie zaufanego sekundanta, wrócę do sedna tego tekstu, a konkretnie do tematu numer jeden tej recenzji. Jest nim powieść „Przygoda fryzjera damskiego”. Choć tytuł tego nie zapowiada, to wierzcie mi lub nie, ale nie jest to byle jaka przygoda i nie dotyczy pierwszego lepszego fryzjera. Jeśli ktoś podejrzewa, że meritum  fabuły opiera się na tym, jak to pewien (ledwie wiążący koniec z końcem) pracownik zakładu fryzjerskiego wznosi się nieoczekiwanie na wyżyny swego marnego losu, niech szybko tę wizję porzuci, bowiem droga głównego bohatera przez życie zawiodła ku samym nizinom człowieczeństwa. Dlaczego wiedzie ona aż tak bardzo w dół? Niech sam Wam opowie…

Bardzo chętnie bym Wam się przedstawił z imienia i nazwiska, ale nie zrobię tego. Nie z powodu mojej nieufności do świata i ludzi jakimi domniemam jesteście, a dlatego że brak jakiegokolwiek dokumentu tożsamości skutecznie utrudnia mi odczytanie zeń moich danych osobowych. Zresztą tam gdzie przebywałem przez wiele lat swego żywota, takie informacje nie były specjalnie nikomu potrzebne. W tym miejscu każdy miał tożsamość taką, jaką sobie wymarzył, obrał lub zerżnął od innego (żyjącego lub bardziej oziębłego) mieszkańca globu. 
Preferuję, gdy mówi się, że byłem mieszkańcem domu dla reprezentantów inteligencji niedocenionej lub też niezrozumiałej dla reszty świata, ale ostatecznie i tak każdy (ignorant w rzeczy samej!) podsumowuje mój pobyt tam jako leczenie w ośrodku dla świrów…
Choć w miejscu tym nawet bakterie uciekały w popłochu przed serwowanym nam jedzeniem, brud i kurz zasnuwał co wolniejszych w poruszaniu się mieszkańców tegoż przybytku a jedyną formą rozrywki, jaką mieliśmy (nie licząc „cofniętego w rozwoju” telewizora) była prowizoryczna piłka wykonana ze szmat, drutów i gliny, to kochałem to miejsce jak swój własny dom. Moje marzenia o dożyciu tam sędziwej starości pewnego dnia rozwiał inny sędziwy starzec, dyrektor ośrodka – ledwie chodził, ledwie widział i w gruncie rzeczy ledwie zipał, ale z hukiem i na kopach mnie z niego wyrzucił.
Nie pozostało mi wtedy już nic innego jak udać się w podróż do miejsca, gdzie mógłbym rozpocząć swoje nowe życie. Za cel obrałem sobie Barcelonę a w niej moją dawno niewidzianą siostrę. Gdy już ją odnalazłem, poznałem jej męża oraz teściową, wysłuchałem dziejów życia siostry, dziejów najbardziej spektakularnych biegunek teściowej oraz homoseksualnych zapędów mojego szwagra, postanowiłem rozpocząć poszukiwanie pracy. Nie musiałem się specjalnie nachodzić, by ją znaleźć, a nawet nie musiałem wstawać z krzesła, bowiem mąż mej siostry zaproponował mi stanowisko w swym salonie fryzjerskim.
 I tak oto rozpocząłem swoją mozolną karierę przy codziennym pozbywaniu się gryzoni (regularnie podpijających mleczko do ciała) oraz włażeniu klientom w najodleglejsze części ich jestestwa. Nic nie zapowiadało by ten stan rzeczy miał się kiedyś zmienić, ale jednak stało się… Odkąd ta kobieta przekroczyła próg salonu, nic już nie było takie samo, a ja sam niedługo potem stałem się podejrzanym numer jeden w sprawie morderstwa ważnej szychy nazwiskiem Pardalot.

Ponieważ nasz bohater to bardzo rozgadany człowiek, jestem zmuszona odebrać mu prawo głosu i uciąć jego wywód w obawie, że zdradzi Wam zbyt dużo z historii swego życia, a wierzcie mi - jest co studiować! Już sam Mendoza świetnie postarał się o to, by tę opowieść sprzedać w formie najlepszej z możliwych – kto zna specyficzne poczucie humoru autora, ten wie, o czym mówię. Jeśli jednak nie mieliście okazji poznać go jeszcze na własnej skórze, to mam nadzieję, że skusiłam Was próbką znakomitego stylu pisarza w powyższym fragmencie opowieści tytułowego fryzjera. A to zaledwie niewielki wycinek  możliwości autora.

Co jeszcze znajdziecie w tej świetnej książce oprócz humoru? Przede wszystkim kryminał w bardzo krzywym zwierciadle – autor naigrywa się z gatunku tak, jak to tylko możliwe. Robi to w swym niezmiennie doskonałym stylu. Cóż jeszcze dodać… Niejeden polityk czy człowiek świata biznesu podczas lektury mógłby poczuć, jak pięknie gra się na jego nosie, wytykając błędy i wynosząc na piedestał najgorsze przywary (to akurat wątek aktualny w każdym zakątku świata, nie tylko w ojczyźnie Mendozy).

Wady? To zdaje się pojęcie mocno abstrakcyjne w kontekście twórczości autora „Przygód fryzjera damskiego”. Żywię głęboką nadzieję, że nigdy już nie zmienię zdania w tej kwestii. Zdaję sobie sprawę, że każdemu zdarzają się potknięcia – jednak oby nie Mendozie!

Tak jak sobie tego życzyłam – dostałam w trakcie lektury rzeczywistość w fikcyjnym i przezabawnym opakowaniu. Jeśli potrzebujecie czegoś podobnego, to zaprzestańcie poszukiwań, bo oto właśnie odpowiedni tytuł jawi się przed Wami. Szukacie lektury odpowiedniej na początek przygody z Mendozą? Voilà!

Ocena: 6/6

Zapraszam Was także do zapoznania się z akcją "Czytam więc jestem". Szczegóły po kliknięciu w poniższe logo:



sobota, 21 stycznia 2012

"Klinika śmierci" Harlan Coben


AIDS (zespół nabytego niedoboru odporności) – dżuma naszych czasów, na którą, jak dotąd, nie wynaleziono skutecznego leku. Możliwe jest już hamowanie rozmnażania się wirusa HIV oraz utrudnienie mu przedostawania się do komórek. Nie ma jednak sposobu, dzięki któremu można by go unicestwić. Dlatego choroba ta sieje ogromny postrach wśród całej ludzkości. Choć wiadomo o jej istnieniu już od kilkudziesięciu lat i z roku na rok medycyna dostarcza nam co raz więcej informacji na jej temat, to i tak nie brak wyznawców teorii, że to przypadłość przypisana jedynie homoseksualistom i narkomanom.

Tak bardzo chciałoby się, aby poglądy tych ludzi uległy zmianie, nabrały bardziej otwartego, tolerancyjnego, a przede wszystkim ludzkiego charakteru. Jeszcze piękniej byłoby móc pewnego dnia obwieścić światu, że cierpienie wielu chorych zakończy się dzięki nowemu, cudownemu antidotum…

Harlan Coben poświęcił swoją drugą powieść właśnie problemowi AIDS.  „Klinika śmierci” to pierwszy w jego dorobku pisarskim thriller medyczny. Bohaterami pierwszoplanowymi są
Sara Lowell i Michael Silverman. Sara to niepełnosprawna dziennikarka, która pokazała światu, że pomimo fizycznej ułomności można osiągnąć niebywały sukces społeczny - jest ulubienicą widzów programu NewsFlash. Choć jej życie uczuciowe przez długi czas było pasmem nieszczęść (głównie za sprawą wyrachowanej siostry Cassandry), to ostatecznie odnajduje prawdziwą miłość i bezpieczeństwo w ramionach świetnego koszykarza, gwiazdy NBA, Michaela Silvermana. Do idealnego obrazu szczęścia brakuje im tylko potomka. Gdy okazuje się, że Sara jest w ciąży, para uznaje to za wspaniały znak - los postanowił wynagrodzić obojgu wszelkie niepowodzenia oraz nieszczęścia, dotykające ich przez lata. Niestety radość nie trwa długo, ponieważ niespodziewanie para dowiaduje się, że  Michael jest nosicielem wirusa HIV.

Światełkiem nadziei w tym nieszczęściu staje się dobry przyjaciel Sary, doktor Harvey Riker, który jest o włos od opracowania skutecznej metody leczenia AIDS. Jednak są ludzie, którzy chcą za wszelką cenę utrudnić ten proces, blokując napływ środków finansowych na prowadzenie dalszych badań. Natomiast jedyni pacjenci będący dowodem na istnienie fenomenalnego antidotum zostają zamordowani…Życie Michaela jest zagrożone z dwóch stron. Czy uda mu się skorzystać z cudownego leku i wyrwać mackom choroby? Czy też prędzej dosięgną go ręce mordercy? Odpowiedź na te pytania (ale i wszystkie, rodzące się w trakcie lektury) szokują. Tu nie ma nic oczywistego!

Pomijając kwestię intrygującej fabuły, jest jednak w powieści Cobena coś oczywistego. Mam tu na myśli brak wprawy pisarskiej i doświadczenia życiowego. Coben, jako ledwie dwudziestoparolatek i autor zaledwie drugiej książki, nie wykazał się wystarczającą wiedzą na tematy, które porusza. Dla przykładu,  jeden z bohaterów okazuje swoje dokumenty przy odprawie na lotnisku. Okazuje się, że człowiek na fotografii diametralnie różni się od posiadacza dokumentu. Pracownik lotniska niby to kręci nosem na ewidentne różnice w wyglądzie, ale…? Ostatecznie umożliwia podróżnemu lot. Ciężko wyobrazić sobie taką sytuację w latach, w których książka powstała (początek lat dziewięćdzisiątych) a co dopiero mówić o współczesnych. Podobne uchybienia zdarzają się także w dalszym toku akcji, jednak w obawie przed spoilerami nie przytoczę więcej przykładów. Jednak jest coś, co odrobinę maskuje te błędy, pozwala czytelnikowi patrzeć na nie przez palce. To szczere wyznanie autora we wstępie, w którym przyznaje, że książka zawiera liczne błędy, ponieważ powstała w latach, gdy był jeszcze bardzo młodym i niedoświadczonym człowiekiem. Przyznaję, że w tym momencie pisarz urósł w moich oczach. Nie każdego autora stać chyba na tak szczere wyznanie. Pozwoliło mi ono spojrzeć na „Klinikę śmierci” przychylniej i dostrzec w niej istotne plusy, takie jak: świetna kreacja postaci (bohaterowie są wyraziści), sposób prowadzenia akcji (wierzcie mi, że dużo się dzieje, nie ma chwili przestoju i uczucia znużenia lekturą) oraz sam pomysł na temat przewodni fabuły. Przyznaję również Cobenowi ogromny punkt za konstrukcję zakończenia. Przyznaję otwarcie - takiego finiszu jaki autor zaserwował zupełnie się nie spodziewałam! Brawo za to!

Po „zmiksowaniu” plusów i minusów „Kliniki śmierci” końcowa ocena niestety nie będzie maksymalna. Nie zmienia to faktu, że mogę, i bardzo chcę, polecić Wam tę lekturę. Czas spędzony z nią nie będzie stracony. Tym bardziej dla kogoś, kto szczególnie lubi thrillery (niekoniecznie tylko medyczne) i sprawnie poprowadzoną akcję.

Ocena: 4,5/6

niedziela, 15 stycznia 2012

"Poza sezonem" Jack Ketchum


Godzina 23:26
Obiecywanie sobie, że tym razem będzie w domu wcześniej nic nie dało. Przebywanie w tak doborowym towarzystwie sprawiło, że czas przestał istnieć, rozpłynął się gdzieś w powietrzu, by nagle uderzyć ze zdwojoną siłą i przypomnieć o swoim nieuchronnym upływie. Znów w pośpiechu żegna się ze znajomymi, chcąc czym prędzej znaleźć się za kierownicą. W końcu od dobrej godziny powinna już wylegiwać się w łóżku, by z rana bez problemu wstać do pracy.

Jadąc, jej myśli krążą gdzieś pomiędzy prysznicem, pościelą a wściekłą miną szefa, dlatego zupełnie nie zauważa drobnej postaci na jezdni. Nagle wciska pedał hamulca, z całej siły, robiąc niemal dziurę w podłodze auta i zatrzymuje się tuż przed swoją niedoszłą ofiarą. Serce podskoczyło jej do gardła, puls szaleje a świst nabieranego nerwowo powietrza prawie ją ogłusza. Ale co to? Dlaczego postać na ulicy się nie porusza, tylko wpatruje w nią szeroko otwartymi oczami? Zbliża twarz do przedniej szyby, by lepiej przyjrzeć się stojącej osobie i nagle dostrzega, że to mała dziewczynka. Niepokojący widok natychmiast wyrywa ją z otumanienia. Wychodzi z auta, podchodzi do niej i pyta czy nic się nie stało. Dziecko powoli, coraz szerzej się uśmiecha, obnażając zęby brudne od krwi …Dopiero teraz dociera do niej zapach, bijący od ciała dziewczynki – odór zgnilizny. Już wie, że musi uciekać, ale nie może się poruszyć…

Godzina 07:15
Jak dobrze, że ze snu można uciec! Wystarczy tylko otworzyć oczy…Wstała z łóżka, wzięła szybki prysznic, zrobiła swoją ulubioną kawę i zasiadła przed monitorem, by napisać recenzję na temat książki, która z całym impetem wdarła się poprzedniej nocy w jej sen. Spojrzała jeszcze raz na przerażającą okładkę „Poza sezonem” Jacka Ketchuma i zaczęła pisać.

Czy może istnieć lepsze miejsce do napisania książki niż stary, ale bardzo klimatyczny domek położony tuż nad brzegiem morza? Carla była oczarowana jego urokiem, sielskością i ciszą krajobrazu. Wiedziała już, że w tym otoczeniu szybko upora się ze zobowiązaniami i znajdzie jeszcze czas na słodkie lenistwo z dala od znajomych. Zanim to jednak nastąpi, czekają ją odwiedziny przyjaciół. Wszystko wskazywało na to, że wizyta upłynie w radosnej atmosferze, na beztroskim nic nie robieniu i wspólnych szaleństwach. Carla jednak zignorowała wszelkie oznaki zbliżającego się niebezpieczeństwa. Całej grupie więc przyjdzie zmierzyć się ze złem, którego nigdy nie doświadczyli. Złem zrodzonym w najprymitywniejszych zakamarkach ludzkiego umysłu, w miejscu gdzie zdolność racjonalnego myślenia ginie pod naporem zwierzęcych instynktów…

Godzina 08:00
Druga kawa, żadnego śniadania, to nie skończy się dobrze…Ale to nie jest teraz ważne. Ketchum, czy to dobry pisarz? – nieustannie zadaje sobie to pytanie. Wie, że wyróżnia go duży talent i niebywały potencjał. Dawno, u żadnego pisarza, nie spotkała tej cennej umiejętności doskonałego budowania napięcia. Ketchum potrafi w bardzo dynamiczny sposób osiągnąć niemal jego maksimum, by zaraz na następnej stronie wziąć głęboki oddech i poprowadzić czytelnika przez fabułę z największym opanowaniem. To trochę tak, jakby być w szczytowej fazie ekscytacji i nagle, na uspokojenie, oblać twarz kubłem lodowatej wody – i tak co chwilę…

Styl, w jakim autor konstruuje swoją powieść można określić jako wyjątkowy, bardzo mocny, często wulgarny (choć to dobrze komponuje się z fabułą książki), tylko dla osób wytrwałych i silnych psychicznie. Nie każda bowiem wrażliwość udźwignie brutalne opisy kanibalizmu, czy też specyficzny obraz erotyki malowany przez Ketchuma.

Czy książka tego pisarza była w stanie ją przerazić? Tak, choć nie w takim stopniu jak tego oczekiwała. Szczególnie silnie oddziaływały drastyczne opisy, gęsto pojawiające się w „Poza sezonem”, ale również świetna kreacja mrocznych postaci. Są one tak wyzute z ludzkich emocji i odruchów, że zaczynają bardziej przypominać zwierzęta.

Doszła ostatecznie do wniosku, że pomimo artystycznych wartości dzieła Ketchuma, nie powinny go czytać młode, niedojrzałe jeszcze osoby -  brutalność, sącząca się z makabrycznej historii, jest zdecydowanie nieodpowiednia dla kształtujących się dopiero osobowości. „Starzy wyjadacze” horrorów powinni natomiast koniecznie sięgnąć po tę debiutancką pozycję!

Ocena: 5/6

czwartek, 12 stycznia 2012

Głosowanie czas zacząć!

Kochani, skoro w kwestii konkursu na Blog Roku 2011 powiedziałam A, to teraz należy zdecydowanie powiedzieć B. :) Rozpoczyna się etap głosowania na wybrane przez Was blogi m.in. w kategorii: Kultura, w której znajduje się i mój skromny blog. Nie liczę na żadną wygraną, bo na nią zasługują inni, ale bawić się zamierzam do końca, zatem jeśli ktoś chciałby oddać na mnie swój cenny głosik to będę wdzięczna ogromnie... :) To treść SMS oraz numer, pod który należy go przesłać jeśli ktoś chciałby mi sprawić przyjemność:


A kiedy wreszcie nowa recenzja, ktoś zapyta? A w tym tygodniu! I zagości u mnie (nareszcie!) sam
Jack Ketchum, na którego czekałam baaardzo długo i równie bardzo niecierpliwie. :)

sobota, 7 stycznia 2012

Wyniki konkursu!!


Zanim przejdę do wyników konkursu chciałam wspomnieć, że w związku ze zmianą szablonu straciłam wcześniejszą listę obserwowanych blogów. W tej chwili powoli ją odtwarzam, ale jeśli kogoś w niej nie ma a był, to niech nie czuje się pokrzywdzony. ;)  

A teraz to na co Wszyscy uczestniczący w moim konkursie czekają czyli jego wyniki. :D 
Bardzo fajnie jest zorganizować taką zabawę, która wymaga choćby minimalnego wkładu twórczego ze strony uczestnika, jeszcze fajniej potem to wszystko czytać, ale jak przychodzi chwila wybrania zwycięzcy....;) Tu już nie jest tak łatwo...

W związku z tym postanowiłam wybrać osobiście kilka osób, które rozbawiły mnie swoimi dowcipami najmocniej (choć wszystkie mają swój niepowtarzalny urok!) i z nich przy pomocy mojej sławnej już Losowirówki wyłonić 2 (słownie: dwóch) zwycięzców. Tak, tak! Za aktywny udział w  konkursie (za co pięknie dziękuję!) postanowiłam nagrodzić dwie osoby a nie jedną. :D
Naturalnie będę losować do momentu, w którym program wskaże mi osoby, które wybrały dwa różne tytuły z puli nagród (dysponuję tylko pojedynczymi egzemplarzami każdego z  nich).

Oto i lista osób, których dowcipy mnie rozbroiły albo powaliły na kolana swoją "mocą" (maRku, to do Ciebie ;) ):  ann, Sara Denver, toska82, bsz, Isadora, sardegna, flunky, Nutinka, karolina.oginska, maRek, megii24.

Osobami wygrywającymi są:


sardegna

oraz megii24


Serdecznie Wam gratuluję i czekam na Wasze adresy do wysyłki pod mailem ksiazkowka@gmail.com.
Chciałabym je otrzymać do poniedziałkowego wieczoru.
Pozostałych jak i innych odwiedzających i czytających moje wpisy zapraszam do udziału w kolejnych konkursach/wygrywajkach, które będę jeszcze bez wątpienia organizować. :)


A na koniec dwa wygrywające dowcipy:


Sardegna:
Przychodzi baba do spowiedzi i mówi w konfesjonale:
- Miałam czterech kochanków...
Na to kapłan:
- Oj niedobrze! Będzie piekło!
A kobieta na to:
- Już piecze...



Megii24:
Wraca żona do domu, wchodzi do kuchni... a tam mąż: goły, utytłany w mące, siedzi na stole.
- Co ty robisz?
- No jak to? Przecież kazałaś mi "zarobić" mąkę jajami!

środa, 4 stycznia 2012

Spóźnione podsumowanie roku 2011


Wszyscy już uporali się z podsumowaniami roku 2011, ale oczywiście nie Książkówka…;) Książkówka została w tyle…;) Jednak nie poddam się bez walki i spóźnione podsumowanie, ale będzie! Zatem do dzieła!

W kwietniu 2011 zaczęłam swoją przygodę z blogiem recenzenckim na blox.pl. W sierpniu z przyczyn technicznych przeniosłam się na blogspot i absolutnie tego nie żałuję – to było bardzo dobre posunięcie z mojej strony. :)

W tym samym roku przeczytałam bagatela 88 książek, co dla mnie jest nie lada wyczynem.
Z czego 33 książki otrzymałam od wydawnictw lub portalu, dla których recenzowałam.
Współpraca z nimi dała mi całą masę radości i możliwości nabrania warsztatu pisarskiego, wiele się nauczyłam i chcę tę wiedzę dalej poszerzać.
Do swoich sukcesów zaliczyć też muszę fakt iż portal Lubimy Czytać kilkukrotnie nagrodził mnie za recenzję tygodnia oraz niedawno za list do św. Mikołaja. :D

Porażki? W znaczący sposób zaniedbałam Stephena Kinga. Przeczytałam w minionym roku ledwie 4 jego książki…Dla porównania w 2010 roku w „kingowym amoku” potrafiłam przeczytać 4 książki, które wyszły spod jego pióra, ale pod rząd, jedna za drugą i…wcale nie miałam dość. :)
Druga porażka to brak czasu…Odkąd mój etat w pracy wzrósł z ¾ do pełnego mam zdecydowanie mniej czasu na lektury. Stąd też tendencja spadkowa w liczbie przeczytanych książek od września 2011r.

Postanowienia? Chyba nie zaskoczę nikogo jak powiem, że chcę zorganizować swój czas lepiej i upchnąć w swojej dobie większych jego zasobów na książki. :) Na pewno będzie więcej Kinga, będzie więcej Whartona, postaram się także o większą ilość horrorów i fantastyki. Na pewno dalej będzie sporo tematyki nazizmu i holocaustu – to się nigdy nie zmieni. Zdecydowanie mniej lektur nijakich i zwykłych „czytadeł” – szkoda na to czasu.

Tak mi dopomóż losie łaskawy… ;)