piątek, 29 listopada 2013

"Apokalipsa Z. Mroczne dni" Manel Loureiro





tytuł oryginału: Apocalipsis Z: Los días oscuros
seria/cykl wydawniczy: Apokalipsa Z tom 2
wydawnictwo: Muza
data wydania: 6 listopada 2013
ISBN: 9788377584996
liczba stron: 352


Świat jest pełen idiotów – wie o tym każdy. Jednak człowiek, przez którego totalną głupotę świat zostaje opanowany przez chaos i anarchię, a po ulicach wloką się hordy Nieumarłych, to najprawdopodobniej idiota skończony… Dobrze, nieważne, kto wypuścił tego cholernego wirusa. Ważne, by w jednym kawałku dotrwać do kolejnego dnia, mieć co jeść i pić, a przede wszystkim nie dać się ugryźć któremuś z wszechobecnych zgniłków.

Tak teraz wygląda życie na Ziemi – Ziemi, która już w niczym nie przypomina tej sprzed tragicznych w skutkach wydarzeń, opisywanych w pierwszym tomie trylogii o zombie, tj. w powieści „ApokalipsaZ. Początek końca”. Teraz wszystko wygląda inaczej… Świat to jedno wielkie gruzowisko, w którym ciężko spotkać żywego człowieka. Okazuje się jednak, że jeszcze nie wszystko stracone. Jest na tym parszywym świecie miejsce, w którym prowadzi się w miarę normalne życie. Trzeba zaznaczyć, że „normalne” oznacza tu takie, kiedy deszcz nie leje się nam na głowę, mamy gdzie spać, nie głodujemy, nie słyszymy tuż przy uchu koszmarnych jęków zombie.

O tym, jak ten świat konkretnie wygląda, opowiada drugi tom wspomnianej trylogii autorstwa Manela Loureiro, czyli „Apokalipsa Z. Mroczne dni”. Choć jest to rzeczywistość mniej wroga niż ta po bezpośrednim ataku zombie, to i tak istniejące zagrożenia nie zostały z niej całkowicie wyeliminowane. Wręcz przeciwnie! Niebezpieczeństwa jest znacznie więcej, bo nie dość, że wszystkim ocalałym zagrażają Nieumarli, to jeszcze nigdy nie jest się pewnym, czy nasz towarzysz niedoli to jeszcze przyjaciel czy już wróg… Witaj w świecie, w którym każdy człowiek może okazać się zdrajcą i przyłożyć ci glocka do skroni…

Wyspy Kanaryjskie miały być ostoją dla tych, którzy przeżyli. Okazało się jednak, że jest to miejsce, w którym pod pozorem ładu kryje się ogromny chaos, panowanie wojskowych, obozy pracy i racjonowanie żywności. To także pole bitwy ogarnięte wojną domową. To, co miało być rajem, okazało się być piekłem, ale to i tak nie koniec tragedii… Dobrze znanemu nam już z poprzedniej części hiszpańskiemu adwokatowi przyjdzie jeszcze wiele przeżyć, wiele zobaczyć, by ostatecznie znaleźć się tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał…

Skoro już jesteśmy przy zakończeniu... Według mnie jest świetne! Proste jak drut a jednocześnie intrygujące i zmuszające do sięgnięcia po ostatni tom cyklu, gdy ten tylko ukaże się na rynku. To przykład tego, że zakończenie nie zawsze musi być Bóg wie jak wymyślne i pomysłowe, by zachęciło czytelnika do zapoznania się z kontynuacją opowieści. Brawo, panie Loureiro!

Pójdźmy dalej tropem moich zachwytów… Co my tu mamy? Wyśmienita jest sama kreacja świata opanowanego przez zombie – wszystkie opisy robią piorunujące wrażenie i mocno zapadają w pamięć. Scen, w których moglibyśmy mocno przestraszyć się samych zgniłków, może nie ma zbyt wiele, ale jak już są, to… Uff, robią wrażenie! Postaci znów konstruowane bezbłędnie, choć nie czułam się już tak blisko związana z panem adwokatem, ale to chyba tylko dlatego, że w tym tomie pojawia się więcej bohaterów niż w pierwszym.

Manel Loureiro
źródło: www.lubimyczytac.pl
Ponadto tom drugi odbiega swoją kompozycją od poprzedniego. Tam śledziliśmy wpisy bohatera na swoim blogu (potem dzienniku) i skupialiśmy się na samej próbie przeżycia w skrajnie trudnych warunkach. Tu oprócz walki o przetrwanie śledzimy także dość nieudolną próbę tworzenia nowego świata, nowych zasad, nowej władzy. Oprócz walki z zombie mamy też walkę miedzy ludźmi i to oni nas chwilami bardziej straszą niż umarlaki…

„Apokalipsa Z. Mroczne dni” to nie tylko powieść spod znaku fantastyki okraszonej horrorem. To mroczna wizja świata, w której społeczne aspekty nowej i jakże trudnej rzeczywistości wysuwają się na pierwszy plan.

Może i zombie nam nie grożą, ale wszystko to, co dzieje się w tej książce z ludźmi, jest już jak najbardziej prawdopodobne. Zaraz, zaraz! Przecież to już się dzieje… Co konkretnie? Sami sprawdźcie!

Ocena: 5/6




Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Muza oraz Business & Culture.

wtorek, 26 listopada 2013

"Rany kamieni" Simon Beckett





tłumaczenie: Radosław Januszewski
tytuł oryginału: Stone Bruises
wydawnictwo: Amber
data wydania: 5 listopada 2013
ISBN: 9788324148547
liczba stron: 336


Panie Beckett, chyba popełnił pan błąd…


Niestety. Z przykrością muszę stwierdzić, że w moim odczuciu ten bardzo dobry twórca kryminałów okraszonych pewną dozą thrillera, czyli Simon Beckett, popełnił chyba dość poważny błąd. Nie, nie mówię tu o samym fakcie napisania „Ran kamieni”, ale o rozpoczęciu przygody z pisarstwem od serii z doktorem Hunterem w roli głównej. Może jednak zacznę od początku, jak należy…

Tym razem Beckett postanowił zerwać tę silną i jakże udaną relację ze wspomnianym już przeze mnie Davidem Hunterem i przy tworzeniu swojej najnowszej powieści pójść zupełnie inną drogą. Jak postanowił, tak zrobił.

Ukazał nam głównego bohatera (Anglika Seana) w dość nietypowym momencie. Mężczyzna ucieka – ma ze sobą tylko wypełniony po brzegi plecak i przemierza francuskie odludzia w poszukiwaniu… No właśnie, czego? Tak naprawdę on sam tego nie wie, ale odczuwa strach o własne życie i jak oka w głowie pilnuje swojego plecaka.

W końcu natrafia na dużą farmę, szczelnie odizolowaną od otoczenia… Pragnienie okazuje się jednak silniejsze od kłódek i innych zabezpieczeń – wchodzi na teren farmy i jej mieszkankę prosi o szklankę wody. Po wszystkim ładnie dziękuje i wyrusza w dalszą drogę. Nie spodziewa się jednak, że lada moment wróci w to miejsce i zostanie poniekąd zakładnikiem jego właściciela…

Farma to miejsce specyficzne, zaniedbane, z niewielką liczbą zwierząt, ale za to jakże oryginalnymi okazami świniodzików. Zamieszkuje ją niezwykle tajemnicza i – co tu kryć – bardzo dziwna (niepełna) rodzina, tj. ojciec, dwie córki i malutki wnuczek. Już sam fakt, że Sean po wypadku, którego doznał z winy właściciela farmy, został zamknięty na strychu stodoły, a nie odwieziony do szpitala, daje mocno do myślenia. Potem nie jest lepiej… Rodzina ma bardzo złą reputację w mieście, wszyscy się z nich śmieją, a szczególnie z córek, sugerując, że są lekkich obyczajów. Jednak to tylko drobnostka w porównaniu z tym, co kryje ich przeszłość.

A Sean? No cóż, sam też nie jest bez skazy, bo w końcu po co gnał przez odludne tereny Francji z podejrzanym pakunkiem w plecaku? Każdy tu ma coś na sumieniu, coś, czego nie chce wyjawić i coś, co może zniszczyć jego życie na zawsze…

Jak już pewnie dało się zauważyć, cechą charakterystyczną „Ran kamieni” jest wszędobylska tajemnica. W zasadzie jest fundamentem tej powieści – każdy ma coś do ukrycia i każdy ma konkretny ku temu powód. Bohaterowie też są tajemniczy, a Sean nawet przesadnie, bo mimo że jest postacią pierwszoplanową, to niewiele o nim wiadomo. Mało tego, nie jest także specjalnie intrygujący czy wyrazisty. Zdecydowanie lepiej wypadają pod tym kątem pozostali, czyli farmer (szczególnie on) oraz jego dwie córki.

Akcja książki toczy się dwutorowo: w teraźniejszości, gdy Sean ucieka już po tajemniczym incydencie oraz w przeszłości – przed dramatycznymi wydarzeniami. Kwestią sporną (z tego co już zdążyłam zaobserwować) jest sam pomysł na wydarzenia umieszczone w fabule. Z jednej strony – to, co się dzieje, wciąga i jest bardzo interesujące. Mimo, że akcja nie gna na oślep, to książkę czyta się bardzo szybko. Z drugiej strony zaś, jak się temu wszystkiemu przyjrzeć, to trudno oprzeć się wrażeniu, że cała historia jest mocno przerysowana i mało prawdopodobna. Więc może się lepiej specjalnie nad tym nie zastanawiać i po prostu czytać?

Simon Backett
źródło: www.simonbeckett.de
Zapoznając się z treścią tej nowej powieści, nie należy także przypominać sobie co i rusz o tym, jak wyglądały fabuły poprzednich książek autora. Dlaczego? Ponieważ Beckett przyzwyczaił nas do specyficznego stylu, w którym buduje napięcie oraz do charakterystycznych i często makabrycznych opisów w kluczowych scenach. W „Ranach kamieni” tego nie znajdziecie. To nie TEN Beckett, którego pokochaliście za Huntera i opis robaków rozwijających się w ludzkich zwłokach (jakkolwiek ohydnie by to nie brzmiało).

We wstępie nadmieniłam, że pisarz popełnił błąd i nadal się tego trzymam. Tworząc serię o Hunterze, przekonał nas, że mamy w tym przypadku do czynienia z prozą na wysokim poziomie, a dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi stał się dla czytelnika rozpoznawalny. „Rany kamieni” robią wrażenie, jakby autor cofnął się w swoim doświadczeniu pisarskim – taka książka powinna ukazać się na początku jego kariery, bo jako debiut wypadłaby wyśmienicie. A tak jest po prostu dobra, a to zdecydowanie za mało jak na możliwości Simona Becketta.

Ocena: 4/6



Recenzja bierze udział w Kryminalnym wyzwaniu.

poniedziałek, 25 listopada 2013

"Pan Przypadek i celebryci" Jacek Getner





seria/cykl wydawniczy: Pan Przypadek i... tom 2
wydawnictwo: Zakładka
data wydania: 2013 
ISBN: 9788364459009
liczba stron: 234


Ach, ten wielki i kolorowy świat showbiznesu! Kamery, flesze aparatów, sława, pieniądze, blichtr, bankiety, eventy… Drogie kreacje od czołowych projektantów (na ogół tylko wypożyczane, ale zawsze…), torebki, biżuteria, smakołyki i sushi serwowane na nagim ciele jakiegoś młodzieńca, bo tak jest trendy. Chociaż? Nie, to już chyba nie jest „na czasie”… Cóż, słabo znam się na zwyczajach celebrytów.

Zdecydowanie większą wiedzę na temat przedstawicieli tego środowiska ma samozwańczy detektyw, bohater powieści „Pan Przypadek i celebryci”, którego przygody prezentuje w kolejnych tomach Jacek Getner. Tym razem Jacek Przypadek (jak widać, imiennik pisarza) z impetem zderza się ze światem gwiazd i gwiazdeczek małego ekranu i z wnikliwością godną naukowca przygląda się ich zawodowemu oraz codziennemu życiu niemal od podszewki.

Na pierwszy ogień idzie bohater jednej z telewizyjnych oper mydlanych pt. „Miłość i medycyna”. Okazuje się, że nie dość, iż ów nieszczęśnik zakończył swój żywot jako kreowana przez siebie postać w serialu, to jeszcze w rzeczywistości postanowił opuścić ten ziemski padół. Ale czy na pewno było to samobójstwo? Może ktoś jednak przyczynił się do tej śmierci? Bo wierzcie mi, że denat wadził za życia wielu ludziom… Niejeden kolega (i koleżanka) z planu chętnie pozbyłby się go na zawsze… Zatem, domniemanych morderców jest wielu, a kto jest tym rzeczywistym? Pan Jacek już zatroszczy się o dotarcie do prawdy…

Jacek Getner
źródło: przesłane przez Pisarza
Jednak na tym nie koniec. Świat telenowel szybciutko zaprowadzi naszego detektywa za kulisy telewizyjnego talk show i zagadki opatrzonej nazwą „Znamienne stany świadomości”. Znanemu, podstarzałemu prezenterowi ginie cenna dla niego rzecz. Rzecz, która (w momencie ujawnienia) z powodzeniem może skompromitować go w oczach nie tyle widzów, co pracodawców, dzięki którym – jak skrupulatnie sam wylicza – zarobił już dwa miliony siedemset pięćdziesiąt trzy tysiące dwieście piętnaście złotych i trzydzieści groszy. Kto i dlaczego go szantażuje? Tego spróbuje dowiedzieć się – za niemałą kwotę – detektyw Przypadek.

A stąd już tylko krok do trzeciej sprawy pod kryptonimem „Blondyn wieczorową porą”. Znana uczestniczka programów mających na celu ukazanie światu nowych talentów, Kasiya, zamartwiając się o swego narzeczonego, z którym nie ma kontaktu od jakiegoś czasu, zleca Przypadkowi odnalezienie go. Sprawa jest tym pilniejsza, że para żyje w idealnej symbiozie: dla niej korzyścią jest zaistnienie w mediach i na salonach, a on ma przykrywkę dla swojej homoseksualnej orientacji. Jeśli „zguba” szybko się nie odnajdzie, cały misterny plan stworzony przez obojga może wziąć w łeb. Jednak to, co odkryje detektyw, zaskoczy wszystkich!

Jak widać, dobrze znany czytelnikom z poprzedniej części przygód („Pan Przypadek i trzynastka”) detektyw nie ma szans na nudę. Tym bardziej, że w jego życiu nadal jest obecna pani Irmina (a u niej nadal wiele się dzieje), ponadto pewna młoda kobieta za wszelką cenę chce go usidlić, ojciec próbuje wybić mu z głowy detektywistyczne zapędy a on sam nadal przymierza się do udziału w maratonie. W całej historii nie brak też przezabawnego Błażeja Sakowicza (Młodego Boga Seksu) i jego ojca, z którym ten bez ustanku dochodzi się o to, kto z nich miał i ma większe powodzenie u kobiet.

Po kolejnym spotkaniu z bohaterem Getnera znów mam poczucie, że spędziłam mile czas – w sposób zupełnie niezobowiązujący i niewymagający. Na pewno się zrelaksowałam i nie raz uśmiechnęłam, obserwując narcystyczne podejście do życia Błażeja czy z lekka cwaniacki i iście „house’owy” (mówię o tym słynnym, serialowym doktorze) sposób bycia Przypadka. Całość opowiedziana jest w dobrze nam znanym stylu historii o słynnym Sherlocku Holmesie, autorstwa Arthura Conan Doyle’a.

A sami celebryci zaprezentowani w powieści? To banda nadętych bufonów, patrząca na wszystko przez pryzmat pieniędzy. Jeśli ich świat faktycznie wygląda tak, jak to przedstawił autor, to ja nie chcę mieć z nim nigdy nic wspólnego…

Ocena: 4/6

Zapraszam do odwiedzenia bloga pana Przypadka. Za możliwość przeczytania książki dziękuję jej Autorowi.


piątek, 22 listopada 2013

KONKURS u Książkówki! Wygraj "Dom tajemnic" Neda Vizziniego i Chrisa Columbusa!



Zgodnie z wczoraj danym wam słowem, dziś przystępujemy do konkursu, w którym możecie wygrać "Dom tajemnic". Udostępnianie info o konkursie na FB będzie bardzo mile widziane i zaowocuje moją dozgonną miłością . ;) Zaczynamy!


Regulamin konkursu:

  1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga: ksiazkowka.blogspot.com.
  2. Konkurs trwa od 22.11. do 06.12. godz. 23:59.
  3. Nagrodą w konkursie jest jeden egzemplarz książki „Dom tajemnic” Ned Vizzini, Chris Columbus.
  4. By wziąć udział w konkursie należy umieścić banner konkursowy na swoim blogu oraz wypełnić zadanie konkursowe.

Banner:



Zadanie konkursowe:

Dokończ zdanie: Dom tajemnic to taki, w którym…

Do konkursu dopuszczam także dłuższe wywody. Nie musicie zamykać wypowiedzi w jednym zdaniu. :)

  1. Zgłoszenie konkursowe należy umieścić w komentarzu pod tym postem i winno ono przedstawiać się tak:

Nick:
Adres e-mail:
Odpowiedź na zadanie konkursowe:

  1. Zwycięską odpowiedzią będzie ta, która najbardziej przypadnie mi do gustu.
  2. Ogłoszenie wyników nastąpi między 7-9 grudnia 2013.
  3. Wysyłka nagród obowiązuje na terenie kraju (Polska) i jej koszt ponoszę ja.

Powodzenia! Czekam na pierwsze zgłoszenia. :)

czwartek, 21 listopada 2013

"Dom tajemnic" Ned Vizzini, Chris Columbus




tłumaczenie: Katarzyna Janusik
tytuł oryginału: The House of Secrets
wydawnictwo: Znak emotikon
data wydania: 4 listopada 2013
ISBN: 9788324019625
liczba stron: 512


Ach, te stare domy! Niemal każdy ma głęboko skrywane w sobie tajemnice, legendy i przygody zapisane w starych fundamentach. Każde skrzypnięcie podłogi czy głuchy odgłos z rur to oznaka sędziwego wieku budowli. Każdy z takich domów ma swoją historię oraz magię, którą wystarczy tylko zbudzić i pozwolić, by nas pochłonęła…

Motyw starych domostw jest niemal wszędobylski – można go spotkać w filmach, literaturze, sztuce a nawet muzyce. Dla jednych to temat oklepany, wyeksploatowany do granic, dla drugich zaś – studnia, z której można czerpać bez ustanku. Ja osobiście przyjmuję ten drugi punkt widzenia i jestem przekonana, że ten motyw nie znudzi mi się nigdy. Jeśli chodzi o literaturę, akceptuję go w ciemno w każdym możliwym gatunku – dramacie, „obyczajówce”, kryminale, horrorze czy – tak jak ostatnio – w fantasy.

Do środka wiekowego domu trafiłam za sprawą dwóch autorów, tj. amerykańskiego pisarza Neda Vizziniego oraz reżysera i zarazem scenarzysty (m.in. jednej z ekranizacji Harry’ego Pottera) Chrisa Columbusa. W duecie stworzyli oni powieść fantasy pt. „Dom tajemnic”, w której to, co niemożliwe, staje się rzeczywistością, a stwory z koszmarów sennych pojawiają się obok nas…

Rodzina Walkerów, tj. tata (pan doktor), mama oraz trójka ich dzieci (Brendan, Kordelia, Eleonor), właśnie zmienia miejsce zamieszkania. Agentka, która już upatrzyła dla nich odpowiedni dom, stwierdziła, że jest uroczy, rustykalny i wyróżnia się na tle innych niczym klejnot. Rezolutna Kordelia szczerze obawiała się, że pod tym wszystkim kryje się mała, położona w głuszy i przeżarta przez korniki rudera. Jednak ich zdziwieniu i zachwytom nie było końca, gdy dotarli na miejsce, a tam okazało się, że budynek w przeszłości należał do znanego pisarza Denvera Kristoffa… Dom był piękny, monumentalny, z duszą i… czy aby tylko z duszą?? Oj nie…

O tym, że budynek (oraz jego okolice) jest zamieszkiwany jeszcze przez inne istoty, rodzeństwu przyszło się przekonać bardzo szybko. Na domiar złego niespodziewany obrót wydarzeń sprawił, że ich rodzice zaginęli i dzieci same musiały stawić czoła tajemnicom, które zdecydował się im zdradzić stary dom.

Wierzcie mi, że te dzieciaki nie miały nawet chwili, by się nudzić. Od momentu, gdy przestąpiły próg budynku, czekały na nich niesamowite przygody i niesamowite postacie, które przyszło im poznać i widzieć po raz pierwszy w życiu. Spotykają ważkę większą od nietoperza, przerośniętego wilka, angielskiego żołnierza, łysą Wichrową Wiedźmę, olbrzymów a także Króla Burz, ale to i tak nie koniec! Uff… dużo tego, prawda? Moim zdaniem wręcz za dużo… Trudno skupić się na bohaterach czy bieżącym wątku, bo co i rusz pojawiają się nowe postacie – chwilami ciężko za nimi nadążyć… Podobnie jest ze zwrotami akcji – jest ich tu całe mnóstwo – w zasadzie każdy koniec rozdziału (a te w dodatku są bardzo krótkie) zwieńczony jest suspensem. Z jednej strony to dobrze, ale chwilami przyprawiają o zawrót głowy. Dzieciaki są sympatyczne i rezolutne, ale przy tym nad wyraz inteligentnie (chciałoby się powiedzieć, że nienaturalnie dobrze radzą sobie w zaskakujących sytuacjach).

Choć to wszystko, o czym wspomniałam, w przypadku tej powieści nie każdego może satysfakcjonować, to już jej ekranizacja byłaby absolutnym strzałem w dziesiątkę. Książka może śmiało posłużyć jako gotowy scenariusz i nawet gdybym nie wiedziała, że jednym z jej autorów jest osoba na co dzień parająca się sztuką filmową, to i tak łatwo byłoby się tego domyśleć.

Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł na książkę jest trafiony (i nie mówię tu o samym wątku starego domu), akcja poprowadzona sprawnie, choć… w moim odczuciu Vizzini i Columbus przeładowali swoją powieść postaciami i zdarzeniami. Ale, jak to zwykle bywa, co dla jednych jest minusem, dla drugich jest rewelacją, więc sami musicie przekonać się, po której ze stron się opowiadacie.

Książkę rekomenduje sama pani J.K Rowling i myślę, że jej fani nie przejdą wobec „Domu tajemnic” obojętnie, zgadza się?

Ocena: 4/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuje wydawnictwu Znak emotikon.

Wszystkich, którzy chcieliby przeczytać tę książkę zapraszam na jutrzejszy konkurs. :)


środa, 20 listopada 2013

Oddaj MiSie


Kochani! Wczoraj poproszono mnie o rozgłoszenie pewnej fantastycznej akcji. Katowiczanie! Do boju! :)




Rusza akcja „Oddaj MiSie”

Chciałbyś podzielić się radością? Masz w domu dawno zapomniane zabawki czy gry planszowe? A może książki dla dzieci? Przyłącz się i "Oddaj MiSie"!

Zapraszamy na kolejną edycję akcji! W dniach od 9 do 11 grudnia w kampusie Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach członkowie Studenckiej Organizacji Public Relations „PRogress” będą zbierać zabawki dla podopiecznych ze świetlicy św. Agaty w Katowicach.
Apel odnosi się do każdego rodzaju zabawek: pluszaków, lalek, samochodzików, klocków, gier planszowych oraz książek. Choć akcja „Oddaj MiSie” organizowana jest przez studentów, to skierowana jest do każdego. Przyłączyć mogą się zarówno młodsze, jak i starsze osoby posiadające zabawki, którymi nikt się już nie bawi.
Jest to już piąta edycja akcji. Podczas ubiegłorocznej zbiórki studentom udało się wywołać uśmiech na twarzach 50 dzieci, które poczuły upragnioną atmosferę świąt. 
Członkowie Studenckiej Organizacji Public Relations „PRogress” będą czekać na zabawki od 9 do 11 grudnia w godzinach od 8:00 do 15:00 przy wejściu głównym w budynku A Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach (ul. Bogucicka 3).  
Finał odbędzie się 17 grudnia 2013r. w Centrum Sztuki Filmowej „Kosmos” w Katowicach. Wtedy właśnie mali podopieczni katowickich świetlic otrzymają prezenty.

***
Studencka Organizacja Public Relations PRogress jest pierwszą w Polsce organizacją studencką zajmującą się szeroko rozumianą działalnością związaną z public relations. Poprzez organizowanie cyklu seminariów, konferencji, czy konkursów wiedzy praktycznej upowszechnia wiedzę z zakresu kształtowania wizerunku osób i organizacji. PRogress powstał w 2000r. z inicjatywy studentów specjalności public relations Akademii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Katowicach.


wtorek, 19 listopada 2013

"Apokalipsa Z. Początek końca" Manel Loureiro




tłumaczenie: Joanna Ostrowska , Grzegorz Ostrowski
tytuł oryginału: Apocalipsis Z. El principio del fin
seria/cykl wydawniczy: Apokalipsa Z tom 1
wydawnictwo: Muza
data wydania: 25 września 2013
ISBN: 9788377584743
liczba stron: 416


Na świecie obecnie wiele się dzieje. Na niekorzyść globu i ludzi go zamieszkujących dzieje się wyjątkowo dużo złego. Działania wojenne, ataki terrorystyczne, głód, choroby, kataklizmy… Tylko że ciągle wydaje nam się, iż to wszystko nas osobiście nie dotyczy – ma miejsce gdzieś daleko, a my co najwyżej możemy pokręcić głową z wyrazem dezaprobaty i współczucia, gdy patrzymy na wiadomości ze świata pokazywane w telewizji. A co jeśli pewnego dnia okaże się, że to już nie są tylko informacje z mediów, ale niedostatek, walki i anarchia zapanują tuż pod naszym domem?

Bohater książki „Apokalipsa Z. Początek końca” hiszpańskiego autora, Manela Loureiro, przekonał się na własnej skórze, jak taki scenariusz może wyglądać. Jedyne, co w takim przypadku wiadomo, to to, że… nic nie wiadomo. Ale po kolei.

Wszystko zaczyna się na Kaukazie, gdzie terroryści atakują bazę wojskową. Niedługo po tym wydarzeniu serwisy informacyjne co rusz donoszą o nowych aktach przemocy w tych rejonach – zamieszki, burdy, lokalne podpalenia. Z prędkością światła zajścia te rozprzestrzeniają się na całą Rosję. Ponadto do mediów przedzierają się informacje o dziwnym zachowaniu niektórych ludzi – podejrzewa się u nich chorobę, która powoduje wzrost agresji, otumanienie… Zachowanie ludzi zarażonych dziwnym wirusem (?) przypomina trans wywołany niektórymi narkotykami, ale czy to o nie chodzi? Skala zjawiska jest tak duża, że trudno w to uwierzyć, a władze nie chcą udzielać żadnych informacji. Zresztą mamy tu do czynienia z władzami rosyjskimi, które wyjątkowo dużo wiedzą o uciszaniu „mówiących za wiele” i o cenzurze. Nadchodzi w końcu dzień, w którym z Rosji nie napływają już żadne informacje (ani oficjalne, ani nieoficjalne).

Podejrzana epidemia rozprzestrzenia się natychmiastowo – wychodzi poza granice Rosji i obejmuje kolejne kraje, w tym Hiszpanię. Tu mieszka pewien młody adwokat, śledzący z  trwogą najnowsze informacje. Biorąc sobie do serca ostrzeżenia władz, zaopatruje się na wypadek braku prądu i trudności w podróżowaniu we wszystko, co niezbędne, ale nie wierzy, by stan zagrożenia miał trwać zbyt długo. Póki działa Internet, mężczyzna spisuje bieżące wydarzenia na swoim blogu, potem – gdy świat wirtualny zamiera – zaczyna prowadzić dziennik w zeszycie.

Opowiada w nim krok po kroku, jak dowiedział się o tajemniczym wirusie (choć nie ma pewności, że o wirus właśnie chodzi), o domysłach dotyczących jego pochodzenia, o chaosie i wszechobecnym niepokoju, o godzinach policyjnych. Wreszcie o stopniowym upadku cywilizacji i o pojawieniu się Nieumarłych na ulicach.

Już sama forma narracji w tej książce pozytywnie przemawia do współczesnego czytelnika – blog, dziennik? Bardzo wielu z nas go przecież prowadzi (choć o różnych tematykach). Kolejnym, charakterystycznym plusem dla tej powieści jest realizm opisywanych zdarzeń. Czytając ją, naprawdę miałam wrażenie, że coś takiego może wydarzyć się w świecie, w którym aktualnie żyjemy – świat głównego bohatera takim właśnie jest! Główny bohater jest szalenie naturalny – nie jest nie bojącym się niczego supermanem ratującym świat. Boi się i to jak diabli! Ale nie traci przy tym wszystkim zdrowych zmysłów i przede wszystkim – potrafi myśleć. Już w momencie, gdy władze ostrzegały przed ewentualnymi przerwami w dostawie energii i utrudnieniami komunikacyjnymi, bohater przygotował się na tę ewentualność – na przetrwanie krótkiego odcinka czasu w skrajnie złych warunkach do życia. Jest też bardzo rzeczowy, dosadny i konkretny…

Rozbawił mnie pomysł modlenia się do Boga w sytuacji, gdy już trafiliśmy do piekła (…)[1]

Jest jeszcze Lukullus – kot adwokata. Przyznam szczerze, że z początku trochę bawiło mnie podejście bohatera do zwierzaka. Mimo że cywilizacja upadała, ulice pełne były żywych trupów, to ten często ryzykował dla tego kota życie. Dopiero potem uzmysłowiłam sobie, że to właśnie dzięki temu zwierzakowi mężczyzna nie oszalał pod naporem tragizmu zaistniałej sytuacji… Zwyczajnie miał dla kogo żyć i miał dla kogo się starać.

Manel Loureiro
źródło: www.lubimyczytac.pl
Kolejnym plusem jest tempo akcji oraz jej zwroty. Ciągle coś się dzieje, coś nieprzewidywalnego i zaskakującego – sprawia to, że naprawdę trudno oderwać się od książki.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć do tego tytułu, dotyczy zakończenia – jest zdecydowanie zbyt mało spektakularne i zaskakujące, ale… W końcu przed nami jeszcze dwa tomy powieści. One pewnie to nadrobią.

Moje dotychczasowe doświadczenie z tematem zombie w literaturze może nie jest zbyt wielkie, ale w porównaniu z tym, co już przeczytałam, „Apokalipsa Z. Początek końca” to naprawdę dobrze skonstruowana powieść, którą czyta się jednym tchem! Polecam ją każdemu fanowi tego nurtu.



Ocena: 5/6








[1] M. Loureiro, Apokalipsa Z. Początek końca, MUZA, Warszawa 2013, s. 230.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Muza oraz Business & Culture.

czwartek, 14 listopada 2013

"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" Stieg Larsson





tłumaczenie: Beata Walczak-Larsson
tytuł oryginału: Män som hatar kvinnor
seria/cykl wydawniczy: Millennium tom 1, Czarna Seria
wydawnictwo: Czarna Owca
data wydania: 4 listopada 2008
ISBN: 9788375540598
liczba stron: 640


Tam, gdzie zaczyna się wieczór, tam rozpoczyna się święto dla duszy. Tam, gdzie otwiera się książkę, tam oczy mają swoją ucztę. Tam, gdzie jej fabuła wciąga nas w swój świat, tam ciało traci kontrolę nad umysłem, który nie może (i nie chce!) przerwać czytania… A gdy w końcu nadchodzi kres, gdy poznasz już treść ostatniej strony tej wyjątkowej książki, czujesz trudny do opisania żal i smutek, bo wiesz, że drugą tak dobrą opowieść będzie trudno znaleźć…

Plakat szwedzkiej adaptacji filmowej
książki z 2009 roku
Na szczęście dobre książki nie zacierają się w pamięci. Wystarczy chwila spokoju, ulubiona muzyka w tle i może lampka wina dla smaku, by bez problemu powrócić do tego z lekka sennego klimatu… Do terenów, gdzie okres zimowy potrafi pokazać swoje najgroźniejsze oblicze – do Hedestad. Do bohaterów, którzy – mimo że są rodziną – robią wrażenie zupełnie obcych dla siebie ludzi. Czego można się jednak spodziewać po rodzinie, w której rządzą pieniądze i interesy? Jednak okazuje się, że i tu są ludzie, dla których miłość i rodzinne więzy mają większe znaczenie niż wszechobecna mamona.

Senior klanu Vangerów, Henrik, jest tego żywym dowodem. Bardzo cenił pewien dowód pamięci – wnuczka jego brata, Harriet, wysyłała mu z okazji urodzin zasuszony kwiat. Gdy pewnego roku ten rytuał nie został dopełniony, dla Henrika był to sygnał, że stało się coś złego. Okazało się, że Harriet zaginęła bez śladu – nikt nie miał pojęcia, co się z nią stało. Podejrzewano morderstwo, ale nigdy nie odnaleziono zwłok młodej, bo szesnastoletniej wtedy, dziewczyny.

Henrik, który traktował Harriet jak własną córkę, której nigdy nie miał, za punkt honoru postawił sobie rozwikłanie zagadki. Całe lata zajęło mu prowadzenie prywatnego śledztwa, pod naporem zebranej dokumentacji zaczęły uginać się regały w jego domu. Na nic to się jednak zdało, bo – nie licząc maleńkich tropów – nadal nie było wiadomo, co się stało
z dziewczyną.

Wtem na horyzoncie pojawia się osoba, która, gdyby tylko zechciała, mogłaby spróbować na nowo poruszyć sprawę zaginięcia Harriet i może nawet dojść prawdy. Tą osobą jest dziennikarz Mikael Blomkvist, którego kariera zawodowa legła w gruzach po opublikowaniu artykułu na temat pewnej „grubej ryby”. Walka z panami świata interesów na ogół nie kończy się dobrze dla słabszej strony, a dla Mikaela oznaczało to nawet kilkumiesięczny pobyt w więzieniu. Zatem, co taki człowiek może zdziałać w sprawie sprzed wielu lat, która dotyczy kompletnie nieznanych mu osób? Okazuje się, że wiele, jeśli tylko wykorzysta swoje umiejętności i do współpracy zaprosi niesamowicie ekscentryczną i oryginalną osobę, jaką jest Lisbeth Salander.

"Dziewczyna z tatuażem" z 2011 roku
Ach! Zapomniałam wspomnieć, że cała ta historia to fabuła książki autorstwa ojca szwedzkiego kryminału, którym był (i nadal jest!) Stieg Larsson – czyli pierwszego tomu trylogii „Millennium” pt. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Tak się poddałam opowieści, wczułam w sytuację bohaterów, że prawie zapomniałam, że to przecież tylko książka…

Zazwyczaj o atutach danego tytułu mam ochotę opowiadać na lewo i prawo, wyłuszczając dokładnie, który z elementów zasługuje na wyróżnienie. W tym przypadku również chcę to zrobić, ale jest ich tak dużo i są tak wyraziste, że zwyczajnie nie wiem, od czego zacząć…

Może od rażącego w oczy słowa „bestseller” na okładce? Tak, ta książka jest bestsellerem – sprzedała się w porażającym nakładzie, a to na ogół oznacza, że na dany tytuł jest moda i tylko dlatego jest rozchwytywany, a pod względem literackim nie ma zbyt wiele do zaoferowania czytelnikowi. I tu czeka nas pierwsza miła niespodzianka, bo okazuje się, że „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to powieść, która sprzedała się tak dobrze nie bez powodu i na pewno nie pod wpływem wszechobecnego szału, wywołanego reklamą w mediach. Książka sprzedała się tak dobrze, bo jest jednym z najlepszych kryminałów ostatnich lat! I nie przesadzam tu ani trochę…

Mamy co prawda specyficzny nastrój w powieści, nie poraża nas zawrotne tempo akcji (przynajmniej na początku), ale za to jaki klimat (dosłownie i w przenośni) tu panuje! Chłodny (wręcz mroźny), mroczny, jaskrawy i maksymalnie wciągający.

Absolutnym atutem pierwszego tomu trylogii są bohaterowie. Śmiało można powiedzieć, że to mistrzostwo konstruowania postaci – autor daje nam możliwość poznania myśli każdej z nich i wnikliwie je przeanalizować. Jednak najbardziej wyraziste są: Henrik, Mikael i Lisbeth. O każdym z tych bohaterów mogłabym napisać osobną recenzję, ale tego już wam oszczędzę i skupię się na ostatniej wymienionej przeze mnie postaci. Lisbeth to młoda dziewczyna uznana przez społeczeństwo za aspołeczną, upośledzoną, wymagającą opieki kuratora (mówiłam o podejrzeniu, że cierpi na zespół Aspergera?). Pikanterii w jej przypadku dodaje styl życia dziewczyny, sposób ubierania się czy odnajdywania się w towarzystwie – czarne ubrania, specyficzny makijaż, tatuaże, szczupła budowa ciała, chadzanie własnymi ścieżkami, ignorowanie innych oraz zasad panujących w społeczeństwie, biseksualizm, niesamowity dryg do włamywania się do cudzych komputerów… Według niektórych to ogromna dawka inteligencji, bystrości i przenikliwości zamknięta w niemal anorektycznym ciele, a dla wielu – wyrzutek społeczeństwa. Tak specyficznej, pociągającej i intrygującej bohaterki dawno nie miałam okazji poznać…

Stieg Larsson
źródło: www.lubimyczytac.pl
Uff… Sama historia jest bardzo misternie utkananie brak jej szczegółowości i elementu zaskoczenia w momencie, gdy już wydaje nam się, że wszystko wiemy. W chwili gdy sytuacja zdaje się być jasna i podejrzewamy, że jesteśmy na finiszu całej zagadki, okazuje się, że jest jeszcze coś, co trzeba rozgryźć. I wreszcie, gdy wydaje nam się, że cała historia skończy się dobrze i „wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie”, dostajemy solidne ukłucie ostrym szpikulcem pod samo żebro. Przecież nie tak miało się to skończyć! Ale, ale… Przede mną jeszcze dwa tomy trylogii! To najwspanialsza perspektywa na moją najbliższą, czytelniczą przyszłość…

Mówi się żartobliwie, że dobry seks to taki, po którym nawet sąsiedzi wychodzą na papierosa. Parafrazując te słowa, powiem, że dobra powieść to taka, po przeczytaniu której nawet niepalący czytelnik ma ochotę po niego sięgnąć. Gdzieś tu kiedyś jeden był… samotny i zapomniany… Macie może ogień?

Ocena: 6+/6

Recenzja bierze udział w "Kryminalnym wyzwaniu" oraz "Czytamy Polecane Książki" (z polecenia wielu blogerów, m.in. Pauliny).

środa, 13 listopada 2013

Krótko, zwięźle i jakże na temat, czyli zmiany w Kuferku Książkówki




Kochani! Rodacy! Minerwa swym dzisiejszym wpisem dała mi kopa w sumienie (ze wszystkich możliwych miejsc dobrze, ze akurat w to... :P). Zatem, od 1-ego grudnia 2013 do zasad kuferkowych dołączy wymóg spełnienia zadania konkursowego. Będzie ono banalne i proste jak naprężona struna. Trzeba będzie odpowiedzieć na pytanie:

Dlaczego wybierasz właśnie ten tytuł/tytuły?

Mam nadzieje, że ten skromny i niekłopotliwy wymóg szybko zaakceptujecie i ujarzmicie go. ;) Przypominam, nowe zasady od 1-ego grudnia 2013! W obecnych zgłoszeniach nic nie zmieniajcie. :)

Za uwagę dziękuje wylewnie Książkówka. Miłego i udanego wieczoru!


poniedziałek, 11 listopada 2013

"Na szczęście mleko…" Neil Gaiman + konkurs na FB




tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
tytuł oryginału: Fortunately, the Milk...
wydawnictwo: Galeria Książki
data wydania: 6 listopada 2013
ISBN: 9788364297090
liczba stron: 160


Co tu dużo mówić? Za Neilem Gaimanem przepadam! W stylu jego powieści okraszonych magią zakochałam się dzięki „Koralinie” – ta niesamowita historia z postaciami, które mają guziki zamiast oczu, zwyczajnie mnie urzekła. „Chłopaki Anansiego”, czyli następna książka tego autora, utwierdziły mnie w przekonaniu o jego wyjątkowym talencie. Nic więc dziwnego, że uśmiechnęłam się szeroko na wieść o kolejnym tytule – „Na szczęście mleko”, tym bardziej że mocno mnie zaintrygował.

Miała to być książka skierowana przede wszystkim do młodego czytelnika, ale – jak się okazało – trzeba tu zrobić pewne zastrzeżenie. Za chwilę o tym. Najpierw o najważniejszym, czyli o mleku. Tfu! O fabule! A fabuła tu mlekiem płynie…

ilustracja pochodzi z książki
Otóż, w pewnej rodzinie sytuacja wygląda tak… Mama wyjeżdża w pilnej sprawie. Dwoje dzieci (chłopca i dziewczynkę) zostawia pod opieką taty. Tata dostaje listę obowiązków, którym musi sprostać pod nieobecność żony. A na nią pada blady strach, gdy widzi, że ten nosa zza gazety nie wyściubia i zdaje się jej w ogóle nie słuchać. Jednak to tylko pozory. Pan domu wszystko skrzętnie w głowie notuje i zapytany – recytuje bezbłędnie zostawione mu dyspozycje. Na końcu ich długiej listy pojawia się istotne: „kup mleko”.

Mija wieczór, potem noc i wreszcie nastaje ranek. Pora śniadania, naturalnie. Co by tu spałaszować? Chrupcie (czyli płatki śniadaniowe) z mlekiem. Jednak po wnikliwej analizie zawartości lodówki okazuje się, że mleko „wzięło i wyszło”. „Trzeba kupić” – pomyślał tata. Jak nie ma mleka, to nie ma chrupci z mlekiem, nie ma też herbaty z jego dodatkiem… Trzeba więc iść po nie jak najszybciej! Jak pomyślał, tak zrobił i… przepadł. Dzieci zaczęły się obawiać, że nie tylko ze śniadania nici, ale że tata zaginął… Ten w końcu wraca, a zapytany, dlaczego go tak długo nie było, opowiada… Jejku, co on opowiada!

ilustracja pochodzi z książki
W tej mrożącej krew w żyłach historii nie brakuje dinozaura profesora, kosmitów o wielu oczach, piratów i ich królowej, Priscilli, policji galaktycznej i wumpirów (nie, to nie pomyłka, nie chodzi o wampiry), wśród których Zmierzchova Zina robi piorunujące wrażenie, łypiąc na wszystkich jednym okiem spod ściany czarnych włosów. Wszystkie te niesamowite postaci pojawiają się w książce w związku z dramatycznymi okolicznościami – świat jest zagrożony i trzeba go ratować przed przemodelowaniem!

Jak widać, mamy tu wszystko, co można znaleźć u Gaimana – fantastyczne i szalenie jaskrawe postaci oraz niesamowicie intrygującą opowieść z licznymi zwrotami akcji. Dzieła dopełniają przepiękne ilustracje Chrisa Riddella, które wieńczą prawie każdą stronę opowieści. Całość robi piorunujące wrażenie! Jednak jest tu pewien maleńki zgrzyt. Prosty język, krótkie zdania i naprawdę duża czcionka mogą już na starcie sugerować, że książka spokojnie może trafić do rąk najmłodszych czytelników. Ale – jak się później okazuje – sprezentowanie jej dzieciakowi nie w każdym przypadku byłoby dobrym posunięciem, bo wyraziści bohaterowie, którzy się w niej pojawiają – co tu kryć – niejednego malucha mogliby przestraszyć (zwłaszcza, że widoczni są także na ilustracjach). Ja osobiście poleciłabym książkę tzw. „wczesnej młodzieży” i starszym (czyli młodzieży po 18-tym roku życia).

ilustracja pochodzi z książki
Gaiman tym tytułem zamyka rok wydawniczy i jednocześnie potwierdza, że jego wspaniała wyobraźnia nadal pracuje na wysokich obrotach i (chyba) nigdy nie zasypia. Czekam teraz na rozpoczęcie nowego roku i na nowe powieści autora – niechaj czar magii Neila nigdy nie pryska!

Ocena: 5/6














Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Galeria Książki

Konkurs na fanpage'u Książkówki - KLIK.

niedziela, 10 listopada 2013

NOWOŚĆ! "Dom tajemnic" Ned Vizzini, Chris Columbus




Kilka dni temu miała miejsce premiera tytułu polecanego przez samą J.K.Rowling, czyli autorkę osławionego Harry'ego Pottera. "Dom Tajemnic", bo o tym tytule mowa został napisany przez duet: Ned Vizzini, Chris Columbus. Drugi z autorów jest reżyserem ekranizacji HP. Polskim ambasadorem marki i głos audiobooka tego tytułu jest aktor obdarzony niezwykle charakterystycznym głosem, czyli Piotr Fronczewski. A o co chodzi w fabule?

Eleanor, Kordelia i Brendan razem z rodzicami przeprowadzają się do wielkiego domu, który należał kiedyś do tajemniczego pisarza, Denvera Kristoffa. Po niezapowiedzianej wizycie jego córki, niepokojącej staruszki, rodzeństwo trafia do groźnego świata, w którym czyhają na nich olbrzymy, piraci, Wichrowa Wiedźma i Król Burz. Jaką tajemnicę kryje historia ich własnej rodziny? Czy rodzeństwu uda się w końcu odnaleźć drogę do domu?

Początek nowej przygodowej serii!*

Spot reklamowy:



Zapowiada się intrygująco, prawda? Macie w planach tę książkę?

* opis pochodzi ze strony wydawnictwa Znak.

piątek, 8 listopada 2013

"Otchłań zła" Maxime Chattam



tłumaczenie: Joanna Stankiewicz-Prądzyńska
tytuł oryginału: L'Ame du mal
wydawnictwo: Sonia Draga
data wydania: 2007
ISBN: 9788375080445
liczba stron: 544


Wielki, zły wilk siedzi w każdym z nas.

Tak powiedział jeden z bohaterów serialu kryminalnego pt. „Dexter”. Choćbyśmy byli najlepszymi ludźmi pod słońcem, nie zmienia to faktu, że w naszym wnętrzu drzemie potwór i tylko od nas zależy, czy zechcemy go zbudzić i wypuścić na żer…

Portland w stanie Oregon. W rzeczywistości to duże miasto, ale w momencie, gdy obiega je wieść o grasującym psychopacie, który zabija młode i piękne kobiety, staje się dziwnie małe, ciasne oraz duszne. Wiele kobiet przerażonych najświeższymi doniesieniami boi się wychodzić z domu, wciąż myśląc o tym, gdzie wilk – a raczej jak go potem określono „Kat z Portland” – znów uderzy.

Poczynania mordercy są bardzo charakterystyczne: lubi pastwić się nad swoimi ofiarami, zdaje się działać zgodnie z przekonaniami innego seryjnego mordercy, Richarda Ramireza, który twierdził:

Nie rozumiecie mnie. Nie jesteście do tego zdolni. Jestem poza możliwościami waszego pojmowania. Jestem poza dobrem i złem.[1]

Kobiety, których dotknęła tragedia spotkania z katem, traciły życie w bardzo brutalny sposób, naznaczone specyficznym znakiem na czole były pozostawiane w opuszczonych budynkach niczym nikomu niepotrzebne śmieci. Co gorsza, scenariusz jego postępowania zdaje się do złudzenia przypominać zachowanie seryjnego mordercy sprzed lat – pierwsze podejrzenia zapewne padłyby na tego psychopatę, gdyby nie zginął on od postrzału wiele lat wcześniej. Czyżby miał swojego ucznia? Był mentorem dla spaczonego umysłu kolejnego zabójcy? Brzmi prawdopodobnie, ale – jak się okazuje – cała historia nie jest taka prosta.

Głównym bohaterem trylogii Maxime’a Chattama, którą otwiera tom „Otchłań zła”, jest inspektor Joshua Brolin – niespełna trzydziestojednoletni pracownik wydziału dochodzeniowo-śledczego, szukający ukojenia po dniach pełnych stresu przy konsoli i grach, jakie ma mu do zaoferowania. Ktoś pomyśli, że to pewnie wieczny chłopiec, który zawodowo powinien spełniać się na zupełnie innym polu (mniej wymagającym i poważnym), ale to błędne założenie. Wszak Brolin jest niekwestionowanym specjalistą w tworzeniu portretów psychologicznych zbrodniarzy, dlatego przydzielono go do śledztwa w sprawie „Kata z Portland”. W prowadzeniu sprawy, oprócz wymienionego talentu i intuicji, pomaga mu była ofiara przestępcy – Juliette, której udało się wyjść cało z konfrontacji z nim. Choć już dawno powinna odciąć się od traumatycznych wydarzeń z przeszłości, wciąż drąży temat i pomaga inspektorowi, mimo że przyjdzie jej za to zapłacić słoną cenę.

Zanim jednak każdy przyszły czytelnik tej książki dotrze do tego wątku, czeka go długa wycieczka po mrocznych zakamarkach spaczonej psychiki mordercy, żmudne dochodzenie, liczne odprawy z policjantami zajmującymi się sprawą, ostre i konkretne opisy z miejsc zbrodni, bardzo fachowe analizy (ich szczegółowość naprawdę mocno i pozytywnie mnie zaskoczyła!) a także… znacząca dawka ezoteryki, czy bardziej okultyzmu.

Gdyby ktoś poprosił mnie o podsumowanie tej książki w dwóch słowach, powiedziałabym bez chwili wahania: pełen profesjonalizm! I dotyczy to zarówno całości powieści Chattama, jak i poszczególnych jej elementów. Mamy tu wyśmienite kreacje bohaterów, którzy szybko stają się nam bliscy, bo poznajemy ich uczucia, odczuwamy emocje, w tym strach, panikę, radość czy pożądanie. Mamy tu mistrzowską dbałość o szczegóły w relacjonowaniu postępowania dochodzeniowego i to nawet w momentach drastycznych, kiedy na przykład wraz z inspektorem udajemy się do prosektorium, by wraz z nim uczestniczyć w skrupulatnej sekcji zwłok ofiar (jeśli nie chcecie w nieodpowiednim momencie natknąć się na scenę wygotowywania ludzkiej głowy w celu odnalezienia na niej poszukiwanych śladów, to nie czytajcie tej powieści w okolicy posiłków…). Nie martwcie się, jeśli podczas lektury natkniecie się na wcześniej nieznane Wam terminy – autor postara się tak poprowadzić fabułę, by jasno i klarownie wytłumaczyć Wam, co to jest modus operandi, czy post mortem i tym samym uczynić podstawowe pojęcia kryminalistyczne jasnymi i zrozumiałymi.
Sama akcja toczy się nieśpiesznym i przy tym dobrze dobranym do całej historii tempem. Całość zawiera się na ponad pięciuset stronach zapisanych drobnym drukiem (w tym wydaniu, które posiadam i które Wam prezentuję), ale to w żaden sposób nie przeszkadza w ekspresowym czytaniu powieści – pochłania się ją jednym tchem! No… może dwoma.
Tym razem nie opowiem Wam o wadach książki, bo tych zwyczajnie według mnie w niej nie ma!

Maxime Chattam
źródło: www.lubimyczytac.pl
Chattama miałam okazję poznać dzięki „Obietnicy mroku”. Pamiętam, że byłam naprawdę mile zaskoczona stylem autora, jego bezpośredniością i niecackaniem się z czytelnikiem. W przypadku „Otchłani zła” znów dane mi było tego doświadczyć, ale ze zdwojoną mocą. Jestem oczarowana tym pisarzem oraz jego niebywałym talentem.

Jeśli jesteś fanem thrillerów i kryminałów, w których czarny charakter igra ze stróżami prawa a także z Tobą samym, to musisz czym prędzej zapoznać się z twórczością Maxime’a Chattama! Sama zaś żegnam się z tym autorem tylko na chwilę, po to by już niebawem zatopić się w drugim tomie trylogii pt. „W ciemnościach strachu”.

Ocena: 6/6




[1] M. Chattam, Otchłań zła, Sonia Draga, Katowice 2007, s. 385.


Recenzja bierze udział "Kryminalnym wyzwaniu".

Fanów Nory Roberts zapraszam na Dyskusyje - Marta dużo o jej twórczości wie. :)

środa, 6 listopada 2013

Wspomnienia literackie, czyli jak to kiedyś napisałam o "Chłopcu w pasiastej piżamie" Johna Boyne'a


Nie wszyscy z was wiedzą (albo pamiętają), że swoją blogową przygodę zaczynałam pod adresem: http://ksiazkowka.blox.pl/html. Z kolei w miniony piątek TVP przypomniała widzom ekranizację jednej z moich ulubionych książek, czyli "Chłopca w pasiastej piżamie" Johna Boyne'a. Pomyślałam, że w ramach wspomnień i ja przypomnę wam -  że tak nieskromnie napiszę - jeden z moich ulubionych tekstów, który recenzją nie jest (jako taką), ale jest relacją z niezwykłego spotkania... 



tłumaczenie: Paweł Łopatka
tytuł oryginału: The boy in the striped pyjamas
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
data wydania: 2007
ISBN: 978-83-08-03980-9
liczba stron: 192


To było wczoraj. Właśnie czytałam książkę, gdy gdzieś w tle usłyszałam szmer. Początkowo go zignorowałam myśląc, że to pewnie wiatr, który niespostrzeżenie wpadł do mojego pokoju przez okno i zaznaczył swoją obecność. Jednak po chwili, ze stanu skupienia znów wyrwał mnie hałas. Zamknęłam książkę, uniosłam głowę i spojrzałam na wprost siebie. Choć na ułamek sekundy z wrażenia zabrakło mi tchu, to jednak nie byłam przestraszona faktem, że w moim pokoju na fotelu siedzi młody chłopiec.

Cześć, jestem Bruno – powiedział. Po chwili delikatnej konsternacji również się przywitałam i grzecznie zapytałam młodzieńca, czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę. Odpowiedział mi:

Zawsze, gdy ktoś rozpoczyna lekturę MOJEJ historii, widzę to w myślach niczym w szklanej kuli i śpieszę do tej osoby by przekazać ją osobiście, bowiem żadne słowo pisane nie odda tego jak ja to przeżywałem. Jesteś gotowa mnie wysłuchać?

Bez chwili wahania odparłam, że tak.

Miałem wtedy 9 lat. W tej chwili mój umysł jest o kilka lat starszy, choć wizualnie wciąż wyglądam na małego chłopca. Mimo że od tamtych wydarzeń minął już jakiś czas, to pamiętam je doskonale. Nic nie zatrze w mojej pamięci tego dnia, gdy w naszym domu panowało ogromne poruszenie, wywołane tą szczególną wizytą – na kolacji mój ojciec spodziewał się gościć Furię*. Cóż to był za dziwny człowiek! Niby taka ważna persona, a kompletnie bez ogłady i dobrych manier! Jeszcze ten jego śmieszny wąsik…Zupełnie jakby się niedokładnie ogolił…

W każdym bądź razie wieczór ten zaważył na przyszłości naszej rodziny. Niedługo potem opuściliśmy tak bliski nam Berlin – nie bez moich licznych protestów i wyrazów niezadowolenia, które na nic się jednak zdały. Naszym nowym miejscem zamieszkania i pracy dla ojca było Po-świecie*. W całym swoim krótkim życiu nie widziałem równie okropnego miejsca jak to! Nie dość, że nikogo tam nie znałem to wszędzie można było natknąć się na żołnierzy, a w sąsiedztwie naszego domu istniał jakiś inny świat. Cała masa  ludzi, którzy od rana do wieczora chodzili po dworze, ubrani tylko w pasiaste piżamy. Widok ten bardzo mnie zszokował i nasuwał wiele pytań, z którymi udałem się do ojca. Ten zbył mnie krótko odpowiadając, że to nie są ludzie…Szybko przekonałem się, że ojciec kłamał, i że tam jednak byli ludzie tacy jak on i ja tylko trochę jakby…smutniejsi, bledsi no i wszyscy tak samo ubrani w te śmieszne piżamy. A jak się tego dowiedziałem? Pewnego dnia poznałem przyjaciela zza drucianej siatki. Bardzo się ze sobą zżyliśmy, a ja po niedługim czasie już wiedziałem, że to najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałem…

I co dalej? Zapytałam. Bruno spojrzał mi głęboko w oczy z wyrazem, jakiego nigdy u nikogo do tej pory nie widziałam, przeszył mnie spojrzeniem na wskroś, zaciskając przy tym mocno wargi. Już zaczynał mówić dalej, gdy ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. 

Historia „Chłopca w pasiastej piżamie” jest fikcją jak sen, ale tak samo jak sen może odzwierciedlać wydarzenia z jawy, tak wymysł literacki może się opierać na fundamentach prawdziwych zdarzeń sprzed lat. Podziwiam autora za odwagę – na pewno nie każdy byłby w stanie podjąć się ryzyka, stworzenia takiej powieści. Mimo, że nie jest ona wolna od wad, bo w wielu miejscach brak jej realizmu, to jest piękną i poruszającą lekturą o przyjaźni i tragizmie nie tyle ofiar nazizmu, co samych jego wykonawców. Wszak okres II Wojny Światowej to czas cierpienia także dla katów, choć nam Polakom, często ciężko o tym mówić wprost. Może już przyszła na to pora?

* zaczerpnięte z książki

poniedziałek, 4 listopada 2013

"Przyjaciele po grób" Nele Neuhaus




tłumaczenie: Anna Urban, Miłosz Urban
tytuł oryginału: Mordsfreunde
seria/cykl wydawniczy: Oliver von Bodenstein i Pia Kirchhoff tom 2, Gorzka czekolada
wydawnictwo: Media Rodzina
data wydania: październik 2013
ISBN: 9788372789044
liczba stron: 408


Gorzki smak morderstwa


Jak zachęcić czytelnika do lektury? Zwyczajnie – obiecać mu gorzką czekoladę. A jak postąpić w przypadku kogoś, kto gorzkiej czekolady nie lubi (a ja jestem taką osobą)? Wystarczy całą serię książek nazwać „Gorzka Czekolada” i zawrzeć w niej wiele obiecujący kryminał.

Tym tropem poszło ostatnio wydawnictwo Media Rodzina i zaserwowało czytelnikom właśnie taką serię, która ma urzekać swoją oryginalnością, podsycać ciekawość, ale – by nie było zbyt mdło – ma też pozostawiać po sobie nutkę goryczy. Ma też być – jak informuje okładka – mocna w tematyce, lekka w odbiorze.

Pierwszą książką z tej serii, którą miałam okazję poznać, był kryminał niemieckiej autorki Nele Neuhaus pt. „Przyjaciele po grób”. Szczerze powiem, że sam tytuł nie był dla mnie obiecujący, nie spodziewałam się niczego wyjątkowego po tej powieści, ale… Przekonałam się na własnej skórze, że nie warto sugerować się tytułem, bo pozory mylą. Co zatem jest kluczowym wątkiem fabuły?

Tu was niesamowicie zaskoczę – morderstwo! Odkładając już żarty na bok, dodam, że chodzi o nie byle jakie morderstwo. Otóż, w pewnym zoo w Kronbergu zostają odnalezione ludzkie zwłoki. Tu ręka, tam noga, a jeszcze gdzie indziej korpus. Okazuje się, że denat był aktywnym działaczem ruchu ekologicznego, sprzeciwiał się budowie obwodnicy, mającej zniszczyć znaczną część lasu. W związku z powyższym można śmiało wysnuć tezę, że wrogów miał bez liku i to bez wątpienia prawda… Pomijając już kwestię budowy drogi i jej zwolenników, ofiara miała na pieńku z byłą żoną, byłym uczniem, nawet z lokalnym rzeźnikiem! Niby człowiek ten chciał dobrze, a i tak go nienawidzili… Cóż, wygląda na to, że prosił się o śmierć…

Żmudnego śledztwa w tej sprawie podejmują się komisarz Oliver von Bodenstein i Pia Kirchoff. Początkowo krąg podejrzanych w sprawie o zabójstwo jest dość szeroki, potem mocno się zawęża. Jednak im głębiej w las… tym potencjalnych morderców i tak przybywa, sama sprawa zaś okazuje się być niezwykle zagmatwana i posiada bardzo głębokie dno, którego nikt by się nie spodziewał.

I to bez wątpienia najmocniejszy akcent niniejszej powieści – naprawdę skomplikowane i zagęszczone tło zbrodni. Nie jest ono tak przejrzyste jak to zazwyczaj bywa w kryminałach, czyli: morderca – jeden konkretny motyw zabójstwa – ofiara. Tu przyczyna oraz cała otoczka zbrodni są gęste niczym poranna mgła, która nawiedza moje rejony w ostatnim czasie. Trzeba mocno uważać, by się w tym wszystkim nie pogubić.

Nele Neuhaus
źródło: www.lubimyczytac.pl
Minusy? Postaci nie są zbyt interesujące, nie są też specjalnie wyraziste, ale też na szczęście nie nudzą samym faktem swojego istnienia. Kolejny mały minus to żmudne śledztwo, które nie obfituje w liczne zwroty i szybkie tempo akcji (ale tylko do pewnego momentu!). Biorąc do ręki powieść „Przyjaciele po grób”, trzeba nastawić się na kryminał, w którym na pierwszym – i w zasadzie jedynym – planie jest samo dochodzenie. Na początku z lekka mnie to mierziło, ale wraz z wgłębianiem się w fabułę, oswajałam się z tym.

Zatem, dla kogo to kryminał? Dla tych, którzy lubią się raczyć taką prozą niczym czekoladą – nieśpiesznie, po trochu i w deszczowe oraz leniwe wieczory.

Ocena: 4/6






Recenzja bierze udział w wyzwaniu: